Trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć dość
Poniedziałek, 2 czerwca 2014
· Komentarze(1)
Kategoria Setki
Wyjazd ten urodził się w pewnym sensie z konieczności. Początkowo tego dnia miał być rejs tramwajem wodnym do Tczewa i powrót na kołach. Na niego nie byłem zapisany, bo nie wiedziałem wtedy jeszcze co będę miał tego dnia do roboty. Ze względu na fale powodziową i wysoki stan wody, rejs odwołano. Ludzie pobrali urlopy, więc coś trzeba było robić. Davis dał propozycję Borów, dojazd do Chojnic i z Czerska pociągiem. W planie 65 km po różnym terenie z atrakcji to: Dąb Bartuś, pstrąg w Mylofie, wiele jezior i punktów widokowych. Były propozycje, przyjęte zresztą rozszerzenia wyjazdu o Swornegacie, bo spokojnie damy radę objechać. Problem pojawił się ponieważ pociągi mają ograniczenia jeśli chodzi o przewóz rowerów. Tylko 10 miejsc, które szybko się zapełniły.
Część jednak postanawiam ruszać na kołach, jednak nadal pozostaje problem powrotu. Szukam chętnego na przejazd całości jednośladem i trafia się Lolek.
Do końca łamiemy się czy jechać ostateczną decyzję podjęliśmy dzień przed wieczorem. 5 rano to za szybko dla nas by ruszać z osobami jadącymi rowerami, my wybieramy 6. Grupa pociągowa dojeżdża do Chojnic o 11:08, to dobrym tempem przejedziemy te 100km. Szybkie zdzwonienie się w poniedziałek o 5:20, i 6:10 odjeżdżamy z wyspy pożegnań. Pierwsze kilometry dość spokojne, ale zaczyna przeszkadzać i to mocno wiatr. Chowamy się jeden za drugiego z tym, że Lolka zmiany są nieco dłuższe. Pierwszy postój w Osiu, gdzie dajemy również znać reszcie, ze jedziemy. Dla mnie jest to droga przez mękę, na 30km, jeszcze przez Osiem miałem chęć dać sobie spokój, pewnie gdyby nie Lolek dałbym sobie spokój. Kolejne kilometry upływają ciężko, co chwila podjazdy, które są dla mnie istnymi Golgotami. Wreszcie pojawia się upragniona tablica:

No jest jakiś punkt, że się zbliżamy, pozostaje jeszcze jakieś 20 km i upragnione Chojnice, czas jest dobry będziemy na styk. Może nawet chwilę odpoczniemy. W Tucholi spotykamy sakwiarza, śmigającego do Dani, chwilę gadamy i dalej w drogę. Drogą, która okazuje się być jeszcze większą męką niż poprzednie kilometry. Droga wojewódzka, bez pobocza, ruchliwa. Jednak ukazują się nam Chojnice, które witają nas remontami. Przebijamy się jakoś i obieramy kierunek dworzec PKP by spotkać resztę, na peronie jesteśmy prawie równocześnie, a ja jakoś odzyskałem wigorem przed samym miastem.
No to w drogę najpierw przebić się przez Chojnice - rynek mają piękny, ale nie siedzimy tam długo, tylko ruszamy ku pierwszemu celowi - Charzykowy. Objeżdżamy jeziorko zatrzymując się chyba 2 razy po drodze. Następnie wjeżdżamy na punkt widokowy, a później udajemy się ku mostowi zwodzonemu w Małych Swornychgaciach. Droga wiedzie przez las, szlakiem rowerowym po pięknym szutrze. Z licznika nie schodzi 30, a ja mam siły i przekonanie, że plan się powiedzie. Kolejnym celem są Swornegacie, a po drodze do nich zaczynają się problemy. Bory jak to bory w terenie to piachy. Ciężko się jedzie, ale jakoś nie dostaje specjalnie w kość, Kasia łapie gumę i wymiana dętki pod sklepem zabiera nam cenne jak się później okazało minuty. Ruszamy do Dębu Bartusia, a droga do niego wiedzie oczywiście przez piachy. /coś zdjęcia się nie chcą ładować/.
Mamy świadomość, że przez ociągactwo niektórych mamy już mało czasu. Jednak rozumiem, że niektórzy mogą na piachach zostawać z tyłu. Teraz już pozostaje jechać do Czerska, a droga prowadzi póki co przez piach. Dojeżdżamy do Męcikału, alladin(gps) pokazuje, że do Mylofu należy znów wjechać w teren, a tam... piachy. W końcu dojeżdżamy do Mylofa. Gdzie pada epickie: tu byśmy jedli gdybyśmy byli na czas. Mamy godzinę do pociągu i 27 km do przejechania. Według niektórych chłopów nawet 30km. Ale ruszamy, zgodnie z komendą: zapierdalamy!! Ja w tym momencie byłem zdecydowany na powrót na kołach, jednak niewiele osób podziało mój entuzjazm. Do Czerska dojechaliśmy w 50 minut, a ze mnie to wyssało resztę energii, Lolek z Mateo chcą wracać na kołach, ja się długo łamię, ale gdy poznałem planowane tempo i godzinę powrotu, to odpuszczam. Gdybym mógł zjeść coś konkretnego - jakieś kebab chociaż, nie wspominając o obiedzie i jechać spacerowym tempem to bym się zdecydował, ale dojechalibyśmy o 23, a nie o 22 jak chłopaki planowali. Dlatego wsiadam do pociągu i w zasadzie nic ważnego się już nie wydarzyło.
8 nowych gmin tego dnia:
Cekcyn
Śliwice
Tuchola
Kęsowo
Chojnice obszar wiejski
Chojnice obszar miejski
Brusy
Czersk
Część jednak postanawiam ruszać na kołach, jednak nadal pozostaje problem powrotu. Szukam chętnego na przejazd całości jednośladem i trafia się Lolek.
Do końca łamiemy się czy jechać ostateczną decyzję podjęliśmy dzień przed wieczorem. 5 rano to za szybko dla nas by ruszać z osobami jadącymi rowerami, my wybieramy 6. Grupa pociągowa dojeżdża do Chojnic o 11:08, to dobrym tempem przejedziemy te 100km. Szybkie zdzwonienie się w poniedziałek o 5:20, i 6:10 odjeżdżamy z wyspy pożegnań. Pierwsze kilometry dość spokojne, ale zaczyna przeszkadzać i to mocno wiatr. Chowamy się jeden za drugiego z tym, że Lolka zmiany są nieco dłuższe. Pierwszy postój w Osiu, gdzie dajemy również znać reszcie, ze jedziemy. Dla mnie jest to droga przez mękę, na 30km, jeszcze przez Osiem miałem chęć dać sobie spokój, pewnie gdyby nie Lolek dałbym sobie spokój. Kolejne kilometry upływają ciężko, co chwila podjazdy, które są dla mnie istnymi Golgotami. Wreszcie pojawia się upragniona tablica:

No jest jakiś punkt, że się zbliżamy, pozostaje jeszcze jakieś 20 km i upragnione Chojnice, czas jest dobry będziemy na styk. Może nawet chwilę odpoczniemy. W Tucholi spotykamy sakwiarza, śmigającego do Dani, chwilę gadamy i dalej w drogę. Drogą, która okazuje się być jeszcze większą męką niż poprzednie kilometry. Droga wojewódzka, bez pobocza, ruchliwa. Jednak ukazują się nam Chojnice, które witają nas remontami. Przebijamy się jakoś i obieramy kierunek dworzec PKP by spotkać resztę, na peronie jesteśmy prawie równocześnie, a ja jakoś odzyskałem wigorem przed samym miastem.
No to w drogę najpierw przebić się przez Chojnice - rynek mają piękny, ale nie siedzimy tam długo, tylko ruszamy ku pierwszemu celowi - Charzykowy. Objeżdżamy jeziorko zatrzymując się chyba 2 razy po drodze. Następnie wjeżdżamy na punkt widokowy, a później udajemy się ku mostowi zwodzonemu w Małych Swornychgaciach. Droga wiedzie przez las, szlakiem rowerowym po pięknym szutrze. Z licznika nie schodzi 30, a ja mam siły i przekonanie, że plan się powiedzie. Kolejnym celem są Swornegacie, a po drodze do nich zaczynają się problemy. Bory jak to bory w terenie to piachy. Ciężko się jedzie, ale jakoś nie dostaje specjalnie w kość, Kasia łapie gumę i wymiana dętki pod sklepem zabiera nam cenne jak się później okazało minuty. Ruszamy do Dębu Bartusia, a droga do niego wiedzie oczywiście przez piachy. /coś zdjęcia się nie chcą ładować/.
Mamy świadomość, że przez ociągactwo niektórych mamy już mało czasu. Jednak rozumiem, że niektórzy mogą na piachach zostawać z tyłu. Teraz już pozostaje jechać do Czerska, a droga prowadzi póki co przez piach. Dojeżdżamy do Męcikału, alladin(gps) pokazuje, że do Mylofu należy znów wjechać w teren, a tam... piachy. W końcu dojeżdżamy do Mylofa. Gdzie pada epickie: tu byśmy jedli gdybyśmy byli na czas. Mamy godzinę do pociągu i 27 km do przejechania. Według niektórych chłopów nawet 30km. Ale ruszamy, zgodnie z komendą: zapierdalamy!! Ja w tym momencie byłem zdecydowany na powrót na kołach, jednak niewiele osób podziało mój entuzjazm. Do Czerska dojechaliśmy w 50 minut, a ze mnie to wyssało resztę energii, Lolek z Mateo chcą wracać na kołach, ja się długo łamię, ale gdy poznałem planowane tempo i godzinę powrotu, to odpuszczam. Gdybym mógł zjeść coś konkretnego - jakieś kebab chociaż, nie wspominając o obiedzie i jechać spacerowym tempem to bym się zdecydował, ale dojechalibyśmy o 23, a nie o 22 jak chłopaki planowali. Dlatego wsiadam do pociągu i w zasadzie nic ważnego się już nie wydarzyło.
8 nowych gmin tego dnia:
Cekcyn
Śliwice
Tuchola
Kęsowo
Chojnice obszar wiejski
Chojnice obszar miejski
Brusy
Czersk