Pstrąg, który odpłynął

Niedziela, 22 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Setki
Niecałe 3 tygodnie wcześniej planowałem zrobić trasę o podobnej długości wtedy się nie udało. Pretekstem tego wypadu, było skonsumowanie pstrąga, którego ostatnio z powodu braku czasu musieliśmy odpuścić. Plan zakładał dojazd do Czerska pociągiem, a stamtąd około 140 km do domu. Po drodze odwiedzając kamienne kręgi w Odrach, pstrąga w Mylofie i przejazd Wielkim Kanałem Brdy. Powrót około północy. Jako iż zwykle wychodzę z założenia: po co mam jeździć pociągiem skoro mam rower, to cieszyłem się, ze wyszła propozycja  dojazdu na kołach. Na taką opcję poza mną decydują się Kaytek i Bartek. Po krótkich rozmowach wybieramy najprostszą trasę - po co się męczyć po ładniejszych, ale znacznie trudniejszych terenach, mając jeszcze w perspektywie 140 km do przejechania po niewiadomej nawierzchni. Pociąg do Czerska dojeżdża o 14:06, to żeby spokojnie, bez pośpiechu i z postojami przejechać te 75 km, umawiamy się o 9 przed mostem.
Jako, iż jesteśmy punktualni do bólu, to 9:05 ruszamy z ulicy Gdyńskiej. Zdążyliśmy dojechać do Dragacza i... Bartek łapie kapcia. Zmiana dość sprawna i po 15 minutach ruszamy dalej. Niestety odezwała się niedawna kontuzja u Bartka i jazda idzie mu dość ciężko. Na wjeździe do Czerska Świeckiego wita nas ciekawy widok:


Dziarsko pedałujemy, a Bartek co raz bardziej wątpi w swoje możliwości. W Osiu podejmuje trudną, aczkolwiek słuszna decyzję o powrocie. Tak, więc dalej cisnę już tylko z Kaytkiem. Czas jest ok - mniej, więcej połowa drogi i połowa zapasu stracona. Droga z Grudziądza do Czerska wiedzie głównie pod górę, w dodatku cały czas wieje w twarz, mimo to nie było jakichś większych oznak zmęczenia. Od Tlenia jadę nową dla mnie trasą, zatem wyczekuję najpierw Śliwic, a potem już Czerska. Niepokojące były tablice informujące o objazdach, jednak spokojnie można było przejechać. W końcu naszym oczom ukazuje się tablica:


Mamy jeszcze 30 minut do przyjazdu pociągu decydujemy się zatem poszukać jakiegoś sklepu. Zakupy w biedronce robimy na raty. Niestety robimy to trochę za długo i łapie nas deszcz. Na dworzec jedziemy trochę dookoła i w 5 minut dość mocno zmokliśmy. Pociąg jest punktualny i po 5 minutach czekania przyjeżdża pozostała część ekipy w liczbie 6 osób. Czekamy chwilę, aż przestanie padać i obieramy kierunek - kręgi kamienne w  Odrach. Dość mocne tempo, choć końcówka po piachach i tuż przed dachem łapie nas deszcz. Zmokliśmy po raz drugi, ale jak się później okazało ostatni. Po chwilą jakaś grupa autobusowa opuszcza wiatę i udaje się w kierunku swojego pojazdu. Pan kustosz do nas podchodzi i mówi, że odprowadzi ich do autobusu, przyjdzie do nas skasować po 4zł i oprowadzi nas. Nie chce nam się czekać na złotówę i ruszamy bez niego. Kamienie jak kamienie. Dla mnie to nic szczególnego, a mity o jakiejś energii płynącej z tego miejsca, to dla mnie pogańskie gusła. Nikt nie czuje żadnych energii nawet w elipsie, o której napisano, miejsce szczególnie silnej, pozytywnej energii. Poda komenda wyjeżdżamy i się nie zatrzymujemy. Na wyjeździe pan kustosz coś krzyczy o tym, że mieliśmy czekać i zapłacić. Ja zgodnie z poleceniem się nie zatrzymuje i razem z Pieterem wyjeżdżamy. Reszcie zamykają bramę wjazdową i muszą uiścić opłatę. Zdzierstwo brać pieniądze za takie coś. Sam mogę nazbierać kamieni, wymyślić jakieś banialuki i kręcić na tym biznes. Ekipa przy okazji zapytała faceta o dalszą drogę i ruszamy. Trasa wiedzie głównie po piachach albo po tarce. Przez co jazda jest męką do tego wryjwind. Co chwilą orientujemy się, że pobłądziliśmy. W ten sposób po ciężkim terenie dojeżdżamy jakieś 2 godziny spóźnieni na nasza rybkę. Udowodniliśmy, że da się przejechać 30 km w 65 km. Wiem już, że na ostatni mecz nie zdążymy, choć jest nadzieja na drugą połowę. Ceny pstrąga mnie trochę odstraszają i wybieram pierś z kurczaka. Około 20 ruszamy, a raczej zaczynamy piłowanie ostatnich 100 km tego dnia. W Rytlu ostatni czynny sklep. Ja jestem odpowiednio zaopatrzony, więc czekam na progu i konsumuję to co mi zostało. Przed nami kolejne kilometry po nieznany trasach z czego jeszcze jakieś 30-40 w terenie, a zatem mogą być znowu piachy. Wielki Kanał Brdy niezwykle malowniczy, droga choć gruntową dobra. Następnie asfaltowy odcinek, który naprawdę dobrym tempem pokonujemy i czeka nas ostatni, nie licząc kawałka w Grupie, terenowy odcinek. Godzina około 22 zaczyna się robić ciemno, drogą gruntową o dość średniej jakości, znowu niestety nadrabiamy kilka kilometrów, gdy dojeżdżamy do właściwej drogi znowu ukazują nam się piachy. Serce zadrżało, bo do asfaltu jakieś  8 km. Jednak to były tylko złe początki, potem droga była przejezdna. Do nazwania jej dobrą trochę brakuje, ale dało się jechać, a co gorsza było już ciemno. Do asfaltu dojeżdżamy solidnie po 23 i piłujemy w stronę Tlenia. Około 10-12 km odcinek i prędkość oscyluje między 30, a 35 km/h. Mi w międzyczasie strzela życiówka. Do samotni na Wdą docieramy jakoś kwadrans przed północą. Trzeba wrzucić coś na ząb i ruszać ostatnie niecałe 50. Po asfaltach piłujemy dość mocno, przed Osiem strzela mi pierwsza w karierze 200. Tempo już do końca mocne. Choć i przystanki częstsze. Niemiłe było tylko ruszanie po postojach. Wtedy chłód dawał się we znaki. Po jednym z postojów chyba w Czersku Świeckim, Krzysiu ruszył odrobinę później, Davis ogląda się, żeby zobaczyć jego światełko w oddali, zarzuciło go na prawą i uderzył we mnie, a ja zjeżdżam na trawę i w celu uniknięcia uderzenia w znak notuję kontrolowany upadek. Rower trochę oberwał, jednak szybko go naprawiamy, piszczel trochę boli, ale nie ma co się zastanawiać. Jedziemy dalej. Tempo jak na ostatnich kilometrach bardzo mocne. Sam się dziwiłem, że mogę jechać z prędkością 25-30 km/h, dając nawet zmiany po ponad 200km jazdy, z czego spory odsetek był w trudnych warunkach. Do Grudziądza przez most asfaltem i rozjeżdżamy się każdy swoim kierunku. Na wyspie pożegnań około godziny 2:20 żegnam już ostatnich towarzyszy. Jeszcze rozbawiłem ich odpowiedzią, że cieszę się, że jeszcze sobie pod górkę podjadę, (górka pod strzemięcin może i krótka ale o sporym nachyleniu) gdy Kasia mówiła, że jej poziom motywacji spadł do 1%. Około 2:30 melduję się w domu.
Dziekuję Kaytkowi, który dzielnie jechał ze mną całą trasę, Bartkowi, bo gdyby nie On pewnie bym nie ruszył. Davisowi za świetną trasę - teraz już jestem pewien, że do jego planów trzeba zawsze ze 2 h doliczyć. Wszystkim uczestnikom tej wycieczki. Sypnęło tym razem życiówkami - przynajmniej 3 takie przypadki. 
Oby do następnego

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa nages

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]