Wpisy archiwalne w kategorii

Setki

Dystans całkowity:4048.34 km (w terenie 602.25 km; 14.88%)
Czas w ruchu:202:14
Średnia prędkość:20.02 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:134.94 km i 6h 44m
Więcej statystyk

Kaszuby #5

Czwartek, 24 lipca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Setki
Po kierunkach kolejno południowo-wschodnim, wschodnim, północno-wschodnim, przyszła kolej na południowo zachodni. Tam pierwszym celem jest muzeum wsi w Lipuszu. Następnie terenowo do Sominów, po drodze mijając diabelski kamień i tuszkowską matkę. W Sominach celem był Dom Owczarza. Nie wiem czy go znajduję. Coś obfotografowałem. Jestem coraz bardziej zmęczony. Kieruję się do Bytowa. Tam na zamku, odpoczynek i bufet. Bytów nie robi na mnie wrażenia. Zakorkowane, spotęgowane gorąco - tragedia, w dodatku miasto średniego uroku. Wyjeżdżam już padnięty. Boli mnie prawy achilles. Wiatr w mordę. Jazda jest męką. Po drodze zatrzymuję się już jedynie pod budką z lodami w Sulęczynie.

Kaszuby #4

Środa, 23 lipca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Setki
Dziś ruszam w innym kierunku niż dotychczas mianowicie na Sierakowice. Droga mimo wiatru w ryj idzie płynnie. W Sierakowicach remonty, duży ruch - męka. Oglądam zabytkowy kościółek i ołtarz papieski i jadę w kierunku Kamienicy Królewskiej. Piękna szutrowa trasa. Następnym moim celem jest góra zamkowa z platformą widokową. Wybieram strome podejście co kończy się dźwiganiem roweru na plecach. Na szczycie nie znajduje punktu widokowego, gubię natomiast szlak z łagodnym zjazdem. Trochę błądzę, dojeżdżam do ładnego szutru, który prowadzi mnie do asfaltu. Jadę nim do Mirachowa, gdzie odbijam na Nową Hutę w celu zobaczenia diabelskiego kamienia. Tam oczywiście trochę błądze. Kamień jak kamień, tyle że ogromny. Plus taki, że przy samym jeziorze, zaliczam więc kąpiel. Wracam do Mirachowa, oglądam stary dwór, kaplicę z roku 1740 i stary kościół, który jest remontowany. Kieruję się już głównemu celowi tego dnia. Park miniatur - bardzo fajny pomysł, wykonanie też dobre, reklama trochę kiepska. Park gigantów trochę gorszy, ale też miejsce godne zobaczenia. Ze Stryszej Budy kieruję się na Sianowo do santkuarium, które oglądam jedynie zza kraty. Już wiem, że odpuszczam tego dnia Kartuzy. Tam tylko rynek jest fajny. Jadę do Łapalic na niedokończony zamek z lat 90-tych. Jakiś facet zaczął budować, skończyły mu się pieniądze i zostawił. Nie chce mi się podjeżdżać z powrotem do centrum Łapalic i w dodatku trasa Kartuzy - Sierakowice jest ruchliwa. Jadę więc w kierunku Zaworów. Skąd chciałem kierować się na Ręboszewo. Oczywiście raz źle skręciłem i przy rozwidleniu drogi widzę, że 4 km za mną jest Ręboszewo. Przede mną 3 km Garcz, w lewo 3 km Sznurki. Szybkie obadanie na mapie gdzie jestem. Jak nic najlepiej jechać na Sznurki i dać sobie spokój z Ręboszewem. Przynajmniej krótsza jazda główną drogą.

Kaszuby #2

Poniedziałek, 21 lipca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Setki
Czy poniedziałek to odpowiedni dzień na muzea? Jak pokazuje poniższy wpis, ma to swoje plusy i minusy. Drugi dzień mojego buszowania zaczynam dość późno, bo około 9:40. Wcześniej drobne zakupy, śniadania. Tak jakoś zeszło. Pierwszy moim celem jest informacja turystyczna w Sulęczynie, gdzie kupuje 2 mapy - pierwsza z ciekawymi miejscami na sporym obszarze, druga dość dokładna głównie z powiatem Kartuskim. Kieruję się w stronę lądowiska szybowców w Korne. Nieco pobłądziłem i do Niesiołowic jadę przez Zdunowice po bardzo wąskiej ścieżce. Jazda ta nie należała do łatwych. Lądowisko nie robi szału, właściciele polecją mi zwiedzenie okolicznych bunkrów, jednak ich nie znajduje. Udaje natomist mi się znaleźć fabrykę i hurti w dodownie porcelany w Łubianie. Kolejnym moim celem jest kamień z krzyżem w Oświnicy. Stąd już prosto do Kościerzyny, gdzie kieruję się na rynek. Moczę bandamę w fontannie, a sam idę do muzeów. Ciężko stwierdzić czy jednego czy dwóch. W piwnicy, na 1 i 2 piętrze jest muzeum ziemii kościerskiej, a na parterze muzeum akordeonów. Fajnie, bo w poniedziałek za darmo. Idę na drugi koniec rynku gdzie jest Informacja Turystyczna, kupuje mapę o nieco większym zasięgu i jadę do muzeum - skansenu kolejnictwa. Bardzo fajne miejsce i w dodatku w poniedziałek za darmo mają. Czasu jednak mam już coraz mniej i rezygnuje z najdalszych krańców wycieczki. Znaczy się nie rezygnuje tylko przekładam je na później. Jadę do muzeum hymnu państwowego po drodzę mijając 2 pomniki i okazuje się, że w poniedziałek muzeum nieczynne. Ruszam dalej w kierunku Garbówka i Garbowa Kościerskiego, gdzie penetruje jakieś opuszczone budynki. Stamtąd kieruje się do dworku Wybickich w Sikorzynie, które to muzeum też jest w poniedziałek nieczynne. No cóż pora wracać, bo późno. Dojeżdżam do Gołubia. Tam chwila przerwy i już mocnym tempem jadę do domu. Ogólnie sporo ciężkiego terenu, średnia mówi sama za siebie.

Kaszuby #1 cz. 1

Niedziela, 20 lipca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Setki
Grudziądz - Bukowa Góra
Dzień typowo dojazdowy. Chciałem wystartować tak, by nie jechać w skwarze albo chociaż jazda w nim była jak najkrótsza. Plan był by ruszyć o 5. Zabalowałem dzień wcześniej nieco z Pawłem i położyłem się około 1. Nie było mowy o pobudce o 4. Jednak 4:50 już realna. Śniadanko, kawka, prysznic, pakowanie i chwilę po 6 już dziarsko pedałowałem. Zmieniłem nieco trasę i zamiast jechać przez Przewodnik ruszam 214-ką. O tej porze i tak nie ma ruchu. Tempo dobre, wiatr przyjazny, kilometry szybko lecą. Dojeżdżam do końca prostej, tuż za Osiekiem i mam pierwszy skrót, który chciałem sprawdzić. Okazuje się, że kilometry owszem zaoszczędziłem, jednak czasowo i siłowo wyszło na to samo. Pewien odcinek był ciężki, ale generalnie przyjemny teren. Skrótem dojeżdżam do Lubichowa, czyli de facto wydłużyłem tę prostą ciągnącą się od Warlubia. Następnie znowu asfalt i znowu dobre tempo. Dość szybko mijam Zblewo i Bożympolu Szlacheckim chciałem cyknąć sobie zdjęcie by było do galerii z ciekawymi miejscowościami. Jeszcze się nie zatrzymałem, a z wyprzedzającego mnie powoli samochodu ktoś się ze mną wita. Patrzę rowery przyczepione, rejestracja CG i z samochodu wysiada Davis. Chwilę pogadaliśmy, zrobił mi zdjęcie porządnym aparatem. Poznałem jego żonę i ruszamy. Oni nieco szybciej, bo samochodem. Ja jadąc licze upływające kilometry do Kościerzyny. Robi się coraz cieplej. Izotonik własnej roboty dobrze schłodziłem i dobrze, bo był zacny. W Kościerzynie zajeżdżam na rynek. żeby tradycji stało się zadość przejeżdżam przez fontannę rowerem. Dzięki czemu nieźle się chłodzę, dodatkowo zamaczam bandamę, żeby lepiej chłodziła. Ruszam od Kościerzyny w drugi skrót. Tnę po szutrach w dużej mierze bardzo urokliwych i świetnych na rowery. W sumie pewnie całość by taka była, ale ja miałem kaprys by już nie jechać głównym asfaltem. Przez co zaliczam sporo bezdróż, jednak dla chcącego nic trudnego i po odcinkach przez las bez drogi dojeżdżam jednak do głównej, ale jadę nią jakieś 400 metrów i zjeżdżam na Bukową Górę. Ładny asfalt położyli, droga ta to pamiętam, że zawsze była straszna tarka. Teraz jest świetny podjazd z równym asfaltem. Dojeżdżam na bazę około 13:40 i idę od razu do jeziora. Średnia wyszła nie najgorsza, ale z samych asfaltów wyszłoby pewnie z 24-25. Później jeszcze pojadę na chwilę do Sulęczyna.

Jeziorowo

Sobota, 5 lipca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Setki
Byłem umówiony z ekipą na 10:15. Przed wyjazdem chciałem wymienić złamany pedał. Jednak ten nie chce nawet drgnąć. Dzwonię zatem żeby nie czekali na mnie i ruszali. Sam dalej walczę po godzinie odpuszczam. Dostaję telefon, że są w Pięćmorgach nad jeziorem. Cisnę na 1,5 pedału w drogę. Dojeżdżam z dobrym tempem średnia ponad 25km/h a pewnie gdyby wziąć z samej jazdy po asfalcie byłoby 30km/h. Dzwonię do reszty i mam info, że już są nad Stelchnem. Jadę więc już spokojnie ten kawałeczek. Tam kąpiel w bardzo czystym jeziorze. Miłe leniuchowanie i dalej w drogę. Teraz do Grzybka nad kolejne jezioro. Po fajrancie dojeżdżamy do Osia, małe zakupy i się rozjeżdżamy. Ja z Markiem odbijamy na Grudziądz, reszta chce zdobyć jeszcze 2 jeziora. Marek pokazuje mi skrót, którego wcześniej nie znałem. W domu jestem chwilę przed meczem. Belgia :(
Wyszło nieco ponad 100, a jestem dosyć zmęczony sam nie wiem czemu:
- jazda na 1,5 pedałach nie jest przyjemna,
- upał ponad 30 stopniowy, w pewnym momencie termometr w liczniku wyświetlał  36,
- prawie 2 tygodnie bez jazdy,
- przeziębienie,
- mocne tempo z początku,
- odcinki gdzie próbowałem jeździć z wysoką kadencją (chce poprawić ten element w mojej technice).
To wszystko złożyło się, że ostatnie kilometry jechałem mocno zmęczony i solidnym bólem głowy od słońca.
Wyjazd jednak bardzo udany i oby do następnego.
Mała statystyka - minęło ponad pół roku mojego drugiego poważnego sezonu rowerowego i już chyba pobiłem wszystkie zeszłoroczne osiągi:
- przebieg w 2013 było 2287, a w tym roku mam już 3016 z czego 2913 w półroczu,
- ilość wyjazdów w 2013 było 65, obecnie (wraz z dzisiejszym) jest 73,
- ilość setek w 2013 było 8, dziś wyrównałem ten wynik,
- najdłuższy dystans rok temu 189, w tym 245, co jest obecnie moją życiówką.

Pstrąg, który odpłynął

Niedziela, 22 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Setki
Niecałe 3 tygodnie wcześniej planowałem zrobić trasę o podobnej długości wtedy się nie udało. Pretekstem tego wypadu, było skonsumowanie pstrąga, którego ostatnio z powodu braku czasu musieliśmy odpuścić. Plan zakładał dojazd do Czerska pociągiem, a stamtąd około 140 km do domu. Po drodze odwiedzając kamienne kręgi w Odrach, pstrąga w Mylofie i przejazd Wielkim Kanałem Brdy. Powrót około północy. Jako iż zwykle wychodzę z założenia: po co mam jeździć pociągiem skoro mam rower, to cieszyłem się, ze wyszła propozycja  dojazdu na kołach. Na taką opcję poza mną decydują się Kaytek i Bartek. Po krótkich rozmowach wybieramy najprostszą trasę - po co się męczyć po ładniejszych, ale znacznie trudniejszych terenach, mając jeszcze w perspektywie 140 km do przejechania po niewiadomej nawierzchni. Pociąg do Czerska dojeżdża o 14:06, to żeby spokojnie, bez pośpiechu i z postojami przejechać te 75 km, umawiamy się o 9 przed mostem.
Jako, iż jesteśmy punktualni do bólu, to 9:05 ruszamy z ulicy Gdyńskiej. Zdążyliśmy dojechać do Dragacza i... Bartek łapie kapcia. Zmiana dość sprawna i po 15 minutach ruszamy dalej. Niestety odezwała się niedawna kontuzja u Bartka i jazda idzie mu dość ciężko. Na wjeździe do Czerska Świeckiego wita nas ciekawy widok:


Dziarsko pedałujemy, a Bartek co raz bardziej wątpi w swoje możliwości. W Osiu podejmuje trudną, aczkolwiek słuszna decyzję o powrocie. Tak, więc dalej cisnę już tylko z Kaytkiem. Czas jest ok - mniej, więcej połowa drogi i połowa zapasu stracona. Droga z Grudziądza do Czerska wiedzie głównie pod górę, w dodatku cały czas wieje w twarz, mimo to nie było jakichś większych oznak zmęczenia. Od Tlenia jadę nową dla mnie trasą, zatem wyczekuję najpierw Śliwic, a potem już Czerska. Niepokojące były tablice informujące o objazdach, jednak spokojnie można było przejechać. W końcu naszym oczom ukazuje się tablica:


Mamy jeszcze 30 minut do przyjazdu pociągu decydujemy się zatem poszukać jakiegoś sklepu. Zakupy w biedronce robimy na raty. Niestety robimy to trochę za długo i łapie nas deszcz. Na dworzec jedziemy trochę dookoła i w 5 minut dość mocno zmokliśmy. Pociąg jest punktualny i po 5 minutach czekania przyjeżdża pozostała część ekipy w liczbie 6 osób. Czekamy chwilę, aż przestanie padać i obieramy kierunek - kręgi kamienne w  Odrach. Dość mocne tempo, choć końcówka po piachach i tuż przed dachem łapie nas deszcz. Zmokliśmy po raz drugi, ale jak się później okazało ostatni. Po chwilą jakaś grupa autobusowa opuszcza wiatę i udaje się w kierunku swojego pojazdu. Pan kustosz do nas podchodzi i mówi, że odprowadzi ich do autobusu, przyjdzie do nas skasować po 4zł i oprowadzi nas. Nie chce nam się czekać na złotówę i ruszamy bez niego. Kamienie jak kamienie. Dla mnie to nic szczególnego, a mity o jakiejś energii płynącej z tego miejsca, to dla mnie pogańskie gusła. Nikt nie czuje żadnych energii nawet w elipsie, o której napisano, miejsce szczególnie silnej, pozytywnej energii. Poda komenda wyjeżdżamy i się nie zatrzymujemy. Na wyjeździe pan kustosz coś krzyczy o tym, że mieliśmy czekać i zapłacić. Ja zgodnie z poleceniem się nie zatrzymuje i razem z Pieterem wyjeżdżamy. Reszcie zamykają bramę wjazdową i muszą uiścić opłatę. Zdzierstwo brać pieniądze za takie coś. Sam mogę nazbierać kamieni, wymyślić jakieś banialuki i kręcić na tym biznes. Ekipa przy okazji zapytała faceta o dalszą drogę i ruszamy. Trasa wiedzie głównie po piachach albo po tarce. Przez co jazda jest męką do tego wryjwind. Co chwilą orientujemy się, że pobłądziliśmy. W ten sposób po ciężkim terenie dojeżdżamy jakieś 2 godziny spóźnieni na nasza rybkę. Udowodniliśmy, że da się przejechać 30 km w 65 km. Wiem już, że na ostatni mecz nie zdążymy, choć jest nadzieja na drugą połowę. Ceny pstrąga mnie trochę odstraszają i wybieram pierś z kurczaka. Około 20 ruszamy, a raczej zaczynamy piłowanie ostatnich 100 km tego dnia. W Rytlu ostatni czynny sklep. Ja jestem odpowiednio zaopatrzony, więc czekam na progu i konsumuję to co mi zostało. Przed nami kolejne kilometry po nieznany trasach z czego jeszcze jakieś 30-40 w terenie, a zatem mogą być znowu piachy. Wielki Kanał Brdy niezwykle malowniczy, droga choć gruntową dobra. Następnie asfaltowy odcinek, który naprawdę dobrym tempem pokonujemy i czeka nas ostatni, nie licząc kawałka w Grupie, terenowy odcinek. Godzina około 22 zaczyna się robić ciemno, drogą gruntową o dość średniej jakości, znowu niestety nadrabiamy kilka kilometrów, gdy dojeżdżamy do właściwej drogi znowu ukazują nam się piachy. Serce zadrżało, bo do asfaltu jakieś  8 km. Jednak to były tylko złe początki, potem droga była przejezdna. Do nazwania jej dobrą trochę brakuje, ale dało się jechać, a co gorsza było już ciemno. Do asfaltu dojeżdżamy solidnie po 23 i piłujemy w stronę Tlenia. Około 10-12 km odcinek i prędkość oscyluje między 30, a 35 km/h. Mi w międzyczasie strzela życiówka. Do samotni na Wdą docieramy jakoś kwadrans przed północą. Trzeba wrzucić coś na ząb i ruszać ostatnie niecałe 50. Po asfaltach piłujemy dość mocno, przed Osiem strzela mi pierwsza w karierze 200. Tempo już do końca mocne. Choć i przystanki częstsze. Niemiłe było tylko ruszanie po postojach. Wtedy chłód dawał się we znaki. Po jednym z postojów chyba w Czersku Świeckim, Krzysiu ruszył odrobinę później, Davis ogląda się, żeby zobaczyć jego światełko w oddali, zarzuciło go na prawą i uderzył we mnie, a ja zjeżdżam na trawę i w celu uniknięcia uderzenia w znak notuję kontrolowany upadek. Rower trochę oberwał, jednak szybko go naprawiamy, piszczel trochę boli, ale nie ma co się zastanawiać. Jedziemy dalej. Tempo jak na ostatnich kilometrach bardzo mocne. Sam się dziwiłem, że mogę jechać z prędkością 25-30 km/h, dając nawet zmiany po ponad 200km jazdy, z czego spory odsetek był w trudnych warunkach. Do Grudziądza przez most asfaltem i rozjeżdżamy się każdy swoim kierunku. Na wyspie pożegnań około godziny 2:20 żegnam już ostatnich towarzyszy. Jeszcze rozbawiłem ich odpowiedzią, że cieszę się, że jeszcze sobie pod górkę podjadę, (górka pod strzemięcin może i krótka ale o sporym nachyleniu) gdy Kasia mówiła, że jej poziom motywacji spadł do 1%. Około 2:30 melduję się w domu.
Dziekuję Kaytkowi, który dzielnie jechał ze mną całą trasę, Bartkowi, bo gdyby nie On pewnie bym nie ruszył. Davisowi za świetną trasę - teraz już jestem pewien, że do jego planów trzeba zawsze ze 2 h doliczyć. Wszystkim uczestnikom tej wycieczki. Sypnęło tym razem życiówkami - przynajmniej 3 takie przypadki. 
Oby do następnego

Jezioro Kochanka

Sobota, 7 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Setki
Nie byłem gotów na 300, do tego kontuzja. Do Zakurzewa szkoda mi dnia, to jadę z ekipą nad jezioro. Trasa była malownicza, choć miejscami naprawdę ciężka. Na asfaltach mocne zmiany, a  w terenie niekiedy piach po wentyl. Pierwszy dłuższy postój w Osieku, tam miła pani nas przewiozła żaglówką. Potem trochę błądzenie, niektórzy narzekają na teren. Cel - jezioro Kochanka osiągnięty, oczywiście po błądzeniu. W drodze powrotnej znowu piachy. Miłym akcentem było wyjechanie Piobaka. Było super, oby do następnego.
Z napędem trzeba jutro zrobić, bo mocno już dostał.

Nowa gmina:
Lubichowo

Trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć dość

Poniedziałek, 2 czerwca 2014 · Komentarze(1)
Kategoria Setki
Wyjazd ten urodził się w pewnym sensie z konieczności. Początkowo tego dnia miał być rejs tramwajem wodnym do Tczewa i powrót na kołach. Na niego nie byłem zapisany, bo nie wiedziałem wtedy jeszcze co będę miał tego dnia do roboty. Ze względu na fale powodziową i wysoki stan wody, rejs odwołano. Ludzie pobrali urlopy, więc coś trzeba było robić. Davis dał propozycję Borów, dojazd do Chojnic i z Czerska pociągiem. W planie 65 km po różnym terenie z atrakcji to: Dąb Bartuś, pstrąg w Mylofie, wiele jezior i punktów widokowych. Były propozycje, przyjęte zresztą rozszerzenia wyjazdu o Swornegacie,  bo spokojnie damy radę objechać. Problem pojawił się ponieważ pociągi mają ograniczenia jeśli chodzi o przewóz rowerów. Tylko 10 miejsc, które szybko się zapełniły. 
Część jednak postanawiam ruszać na kołach, jednak nadal pozostaje problem powrotu. Szukam chętnego na przejazd całości jednośladem i trafia się Lolek. 
Do końca łamiemy się czy jechać ostateczną decyzję podjęliśmy dzień przed wieczorem. 5 rano to za szybko dla nas by ruszać z osobami jadącymi rowerami, my wybieramy 6. Grupa pociągowa dojeżdża do Chojnic o 11:08,  to dobrym tempem przejedziemy te 100km. Szybkie zdzwonienie się w poniedziałek o 5:20, i 6:10 odjeżdżamy z wyspy pożegnań. Pierwsze kilometry dość spokojne, ale zaczyna przeszkadzać i to mocno wiatr. Chowamy się jeden za drugiego z tym, że Lolka zmiany są nieco dłuższe. Pierwszy postój w Osiu, gdzie dajemy również znać reszcie, ze jedziemy. Dla mnie jest to droga przez mękę, na 30km, jeszcze przez Osiem miałem chęć dać sobie spokój, pewnie gdyby nie Lolek dałbym sobie spokój. Kolejne kilometry upływają ciężko, co chwila podjazdy, które są dla mnie istnymi Golgotami. Wreszcie pojawia się upragniona tablica:

No jest jakiś punkt, że się zbliżamy, pozostaje jeszcze jakieś 20 km i upragnione Chojnice, czas jest dobry będziemy na styk. Może nawet chwilę odpoczniemy. W Tucholi spotykamy sakwiarza, śmigającego do Dani, chwilę gadamy i dalej w drogę. Drogą, która okazuje się być jeszcze większą męką niż poprzednie kilometry. Droga wojewódzka, bez pobocza, ruchliwa. Jednak ukazują się nam Chojnice, które witają nas remontami. Przebijamy się jakoś i obieramy kierunek dworzec PKP by spotkać resztę, na peronie jesteśmy prawie równocześnie, a ja jakoś odzyskałem wigorem przed samym miastem. 

No to w drogę najpierw przebić się przez Chojnice - rynek mają piękny, ale nie siedzimy tam długo, tylko ruszamy ku pierwszemu celowi - Charzykowy. Objeżdżamy jeziorko zatrzymując się chyba 2 razy po drodze. Następnie wjeżdżamy na punkt widokowy, a później udajemy się ku mostowi zwodzonemu w Małych Swornychgaciach. Droga wiedzie przez las, szlakiem rowerowym po pięknym szutrze. Z licznika nie schodzi 30, a ja mam siły i przekonanie, że plan się powiedzie. Kolejnym celem są Swornegacie, a po drodze do nich zaczynają się problemy. Bory jak to bory w terenie to piachy. Ciężko się jedzie, ale jakoś nie dostaje specjalnie w kość, Kasia łapie gumę i wymiana dętki pod sklepem zabiera nam cenne jak się później okazało minuty. Ruszamy do Dębu Bartusia, a droga do niego wiedzie oczywiście przez piachy. /coś zdjęcia się nie chcą ładować/.
Mamy świadomość, że przez ociągactwo niektórych mamy już mało czasu. Jednak rozumiem, że niektórzy mogą na piachach zostawać z tyłu. Teraz już pozostaje jechać do Czerska, a droga prowadzi póki co przez piach. Dojeżdżamy do Męcikału, alladin(gps) pokazuje, że do Mylofu należy znów wjechać w teren, a tam... piachy. W końcu dojeżdżamy do Mylofa. Gdzie pada epickie: tu byśmy jedli gdybyśmy byli na czas. Mamy godzinę do pociągu i 27 km do przejechania. Według niektórych chłopów nawet 30km. Ale ruszamy, zgodnie z komendą: zapierdalamy!! Ja w tym momencie byłem zdecydowany na powrót na kołach, jednak niewiele osób podziało mój entuzjazm. Do Czerska dojechaliśmy w 50 minut, a ze mnie to wyssało resztę energii, Lolek z Mateo chcą wracać na kołach, ja się długo łamię, ale gdy poznałem planowane tempo i godzinę powrotu, to odpuszczam. Gdybym mógł zjeść coś konkretnego - jakieś kebab chociaż, nie wspominając o obiedzie i jechać spacerowym tempem to bym się zdecydował, ale dojechalibyśmy o 23, a nie o 22 jak chłopaki planowali. Dlatego wsiadam do pociągu i w zasadzie nic ważnego się już nie wydarzyło.

8 nowych gmin tego dnia:
Cekcyn 
Śliwice
Tuchola
Kęsowo
Chojnice obszar wiejski
Chojnice obszar miejski
Brusy
Czersk

Niechcący wyszła setka

Sobota, 12 kwietnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Setki
Wyruszamy prawie punktualnie o 12 spod alfy. Celem jest ognicho nad jeziorkiem w Borach Tucholskich. W lasy wjeżdżamy jednak dopiero w Gajewie. W Lipinkach pierwszy postój. Mają tam całkiem ładny kościółek. Następnie obieramy za cel jezioro Sinowa. Po drodze postanawiamy objechać dookoła Jezioro Rybno Małe. Objazd ten wiedzie po dość ciężkim terenie, co 2 osoby okupują powyginanym wózkiem. Nad Sinową ognicho. Obżarstwo, 3 kiełby to już dla mnie standard, ostatnią nawet wyciągałem z ognia, co spadła z kija, ale przecież nie zostawię jej. Powrót również nieco dookoła. W Bratwinie Pieter łapie gumę. Wyjazd super. Tempo również niezłe.
Fotki potem

Moc atrakcji w Kisielicach

Sobota, 5 kwietnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Setki
Po raz kolejny jadę z Rowerowym Grudziądzem. Wyjazdy organizowane przez Andrzeja są przy przygotowane perfekcyjnie. Nie żałuję, że nie skusiłem się na konkurencyjny wyjazd. Jeden telefon wystarczył by w Kisielicach nas świetnie ugościli, ale do tego zaraz dojdziemy. Spotykamy się na Shellu przy średnicówce. Spotkanie o 8, więc ruszamy punktualnie o 8:10. Początek nie był łatwy mocny wryjwind, solidne podjazdy i jeszcze odczuwałem wczorajsze kilometry. Z asfaltu zjeżdżamy w Orlem, chyba z resztą nie interesuje mnie to - nie ja byłem przewodnikiem dla mnie liczyło się, że jechałem z bardzo fajną grupą. Wjeżdżamy w urokliwą drogę gruntową w dolinie Osy. W Słupskim Młynie największą atrakcją okazuje się... młyn. Dojazd do Łasina skąd jedziemy jakimś asfaltem dla rowerów. Następnie w jakiś szuter, spontanicznie zjeżdżamy na punkt widokowy w Goryniu, również chyba. Stamtąd żółtym szlakiem rowerowym już prosto do Kisielic. Gdzie strażacy już czekali, obdarowali nas ciekawymi przewodnikami rowerowymi po Warmii, dokładnymi mapami rowerowymi oraz ciekawymi folderami o gminie. Przygotowali kawy w termosie i rozpalili porządne ognisko jak przystało na porządnych strażaków. Zapraszają również na odbywający się także w Kisielicach festyn chyba roślin czy czegoś podobnego nieważne , gdzie można skosztować strażackiej grochówki. Nasze pojawienie się budzi wśród biesiadników małe zainteresowanie. Grochówka z wkładką zacna. Na kiełbasę z grilla już nie miałem siły, wsunąłem 3 z ognicha. Następnym celem był grobowiec i pałac w Klecewie. Ten pierwszy jakieś debile pomazali, ten drugi robi na mnie dobre wrażenie. Następnie powrót do domu już bez zdarzeń wartych odnotowania. 
Warto wspomnieć, że trasa przygotowana bardzo dobrze. Piękne widoki przez praktycznie cały czas. Oby do następnego.