Miałem w swoich planach ruszyć. Sam nie wiem na co licząc wpisałem się na forum i jednak był odzew. Miało być spokojnie. Najpierw nad Stelchno, kurwa zapomniałem kąpielówek - spodenki będą musiały schnąć. Kolejnym celem jest Rybno, tam tylko chwilę siedzimy. Warto zaznaczyć, że dojazd był ekspresowy. Następnie Radodzierz tam w zasadzie to co nad Stelchnem. Potem Nowe, pod drodze łapie gumę. W Nowym decydujemy się na wydłużenie trasy i powrót mostem Kwidzyńskim. Trasa przez Małe i Duże Wiosła wymagająca. Asfalty pokonywane ekspresem, co w efekcie dało duże zmęczenie jak na 140km.
Wypad na Kaszuby był póki co moim największym wyjazdem rowerowym. Oczekiwania wobec niego były zatem spore, generalnie mogę powiedzieć, że nie zawiodłem się. Liczyłem jednak, że pójdzie mi łatwiej. Coraz trudniej pokonywało się kilometry w kolejnych dniach. Rosnący ból prawego achillesa też dawał się we znaki. Niestety tydzień hasania po pagórkach Szwajcarii Kaszubskiej szybko minął. Tereny do rowerowania mają świetne. Sporo wzniesień, widoki na jeziora również genialne. Bardzo lubię ten rejon Polski.
Nowe gminy w ilości 11: Zblewo Stara Kiszewa Kościerzyna - obszar wiejski Kościerzyna - obszar miejski Nowa Karczma Lipusz Studzienice Bytów Parchowo Czarna Dąbrówka - jubileuszowa setna gmina Dziemiany
Ostatni dzień zwykle bywa dniem powrotu. Tak było i tym razem. Wstaję o świcie by jak najwięcej przejechać przed skwarem. Jeszcze przed wyjściem mi hak urwał od sakwy. Musiałem prowizorkę zrobić. Wyślę dziś do crosso niech mi naprawią. Jazda idzie mi tego dnia strasznie ciężko. Rozpędzenie się do 25km/h sprawia mi olbrzymi problem. Pomny na ostatnie ulewy jadę głównymi drogami. Ze względu na fakt, że mam sporo do zrobienia w domu i moje wolne tempo praktycznie się nie zatrzymuje. Co powoduje że czas brutto jest około 8h.
Dzisiaj pogoda się nieco zmieniła. Było gorąco jak wcześniej, ale deszczowo. Niedzielę zaczynam od mszy, następnie przyszła pierwsza ulewa. Przed obiadem już nie ma sensu się ruszać. Potem druga ulewa, co powoduje, że startuję po 16. Nie miałem pomysłu gdzie pojechać w te ostatnie popołudnie. Z pomocą przyszedł jeden z moich mobilizatorów. Decyzja zapadła - jadę po gminę. Wybór padł na Dziemiany. Z kilku powodów - najbliższa niezdobyta i prowadzi do niej fajny asfalt. Do Lipusza fajna jazda. W Lipuszu jakiś festyn. Tuż przed celem łapie mnie ulewa. Wracam, jakieś 700 metrów i chowam się pod wiatą. Deszcz mimo, że obfity to przelotny. Dlatego po chwili ruszam ku celowi. Przejazd bez większych przygód.
Zasadniczą cześć wycieczki już objechałem. Postanawiam zrobić sobie wolne od dłuższej jazdy i pohasać trochę po lesie. Jeździłem wcześniej sporo po szutrach, więc wstyd nie znać tych przy domu. Dzień typowo odpoczynkowy, bo za 2 dni trzeba wrócić, a sam widzę, że coraz gorzej ze mną.
Dzisiaj zrezygnowałem ze zwiedzania i chcę zasmakować prawdziwego uroku Kaszub. Odpuszczam również teren, ze względu na rosnące zmęczenie i coraz większy ból prawego achillesa. Zaprzyjaźniam się już od jakichś 2 dni z małą tarczą. Chociaż dziś już jej nieco mniej używałem. Jednak do meritum. Zamiast oglądać jakieś obiekty, budynki, dziś robię dzień jezior. Tak, więc obieram 3 piękne okoliczne akweny. Najpierw Ostrów-Mausz. Następnie Jasień. Te robi na mnie szczególne wrażenie. Cudowne jeziorko. Dojazd do niego też fajny - piękna droga z Parchowa do Bawernicy, a następnie zjazd do Nowej Wsi. Niestety nie wykorzystałem pełni możliwości tego zjazdu. Miejscowość Jasień jak i jezioro o tej samej nazwie mega. Będę chciał tam wrócić. Kolejnym celem jest Gowidlino. Dojazd z mocnym wiatrem w ryj. Jezioro jak dla mnie najgorsze z wymienionych, ale trochę z mojej winy, bo już po kąpieli w czasie jazdy, akwen prezentował się bardzo pięknie. Następnie zwijam już do Sulęczyna.
Po kierunkach kolejno południowo-wschodnim, wschodnim, północno-wschodnim, przyszła kolej na południowo zachodni. Tam pierwszym celem jest muzeum wsi w Lipuszu. Następnie terenowo do Sominów, po drodze mijając diabelski kamień i tuszkowską matkę. W Sominach celem był Dom Owczarza. Nie wiem czy go znajduję. Coś obfotografowałem. Jestem coraz bardziej zmęczony. Kieruję się do Bytowa. Tam na zamku, odpoczynek i bufet. Bytów nie robi na mnie wrażenia. Zakorkowane, spotęgowane gorąco - tragedia, w dodatku miasto średniego uroku. Wyjeżdżam już padnięty. Boli mnie prawy achilles. Wiatr w mordę. Jazda jest męką. Po drodze zatrzymuję się już jedynie pod budką z lodami w Sulęczynie.